Proces adaptacji w nowym kraju.

Proces adaptacji w nowym kraju.

W mojej pracy psychologa na emigracji, od lat spotykam sie z pytaniami o proces adaptacji w nowym kraju. Większość rodzin zostawia praktycznie cały dorobek życia, rodzinę, przyjaciół, i staje przed nowym wyzwaniem w poszukiwaniu nowego domu. Domu, który często oddalony jest tysiące kilometrów od rodzinnego gniazda. Kiedy rozmawiam z ludźmi i pytam, w jaki sposób odnaleźli się na emigracji, opowiadają oni swoją historię i praktycznie każda z nich, choć tak różna, ma wiele ze sobą wspólnego.

“Miałam 35 lat, dwójkę wspaniałych dzieci, dom pod lasem, działkę na której marzyłam postawić trzy domki agroturystyczne, psa o imieniu Tobi, w miarę fajną pracę, męża, którego zapach uwielbiam do dzisiaj i mnóstwo koleżanek, które co środę wyciągały mnie na kawę i serniczek z lodami. W sumie to wszystko jak z bajki o księżniczce bez korony, ale jakby nie było o księżniczce ;). Do dnia 12 czerwca…

Tego dnia wyjechaliśmy z naszego rodzinnego kraju. Najbardziej martwiło mnie jak zaakceptujemy nową rzeczywistość, i przede wszystkim, jak zaklimatyzują się nasze dzieci w nowym otoczeniu. Proces adaptacji kulturowej był dla nas wszystkich niesamowitym wyzwaniem i tym, co wzbudzało w nas najwięcej lęku. Nie mniej jednak szukaliśmy sposobów na to, aby odnaleźć się i jak najszybciej przystosować w nowym środowisku. Zaczeliśmy od naszych dzieci, Tosi i Olka. Wiedzieliśmy że, jeżeli one będą dobrze się czuć w nowym domu, w nowej szkole, nam będzie o wiele łatwiej. Postawiliśmy na integrację. Wiedzieliśmy, że ta kwestia jest najważniejsza. Dużo czytaliśmy o tradycjach, o jedzeniu, o najpopularniejszych zabytkach. W dniach wolnych od pracy podpatrywaliśmy dzieci bawiące się w parku, wychodziliśmy do miasta, do sklepów, osłuchiwaliśmy się z językiem.

Nasze walizki długo czekały na to, aby je rozpakować, ponieważ staraliśmy się jak najwięcej czasu spędzać poza domem –  przynajmniej w tych pierwszych tygodniach. I tak naprawdę zanim się spostrzegliśmy, nasze dzieciaki nieustannie słuchały i śpiewały słowa piosenki „Despacito”.  My też powoli wtapialiśmy się w nową kulturę. Niemal od pierwszych dni zainwestowaliśmy w naukę języka. Wiedzieliśmy bowiem że, aby uniknąć tak zwanego szoku kulturowego, musimy umieć się porozumieć przynajmniej na podstawowym poziomie. Tosia i Olek chłonęli język o wiele szybciej niż my i ich proces adaptacji praktycznie był nieodczuwalny z uwagi na wiek. Pięciolatkom wszystko przychodzi łatwiej, nieraz powtarzaliśmy te słowa z mężem, ale trzydziestolatkom tez nie idzie najgorzej, pocieszaliśmy się wzajemnie. Fakt, brakuje nam serniczka z lodami i domowych pierogów mojej mamy, ale paella z owacami morza i chłodzące piwo z cytrynową fantą rekompensuje czas z dala od domu. Już nie wspomnę o Tosi i Olku, którzy bez gorących churros i czekolady nie wyobrażają sobie niedzielnego śniadania.”

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.